poniedziałek, 23 marca 2015

BIEGANIE TO ZA MAŁO

Ponieważ bieganie samo w sobie jest zajęciem nudnym musi być przełamywane innymi aktywnościami. Stąd w tym sezonie pierwszy raz ruszyłem na skiturach eksplorować Karkonosze. Michał pociągnął linie do góry ze Szklarskiej i wyszliśmy na Szrenicę. 






Do góry wiedziałem, że nie będzie problemu. Wiedziałem, że problem będzie w dół. Na nartach zjazdowych byłem chyba 2 razy. 
Za pierwszym razem zwichnąłem bark bo nie wiedziałem jak zachamować. 
Za drugim razem (dzięki Jaras za to, że zabrałeś mnie na Ścianę :D) wypieła mi się narta na samej górze i 2 godziny spędziłem na jej poszukiwaniach snując się po zboczu. 
3 raz to właśnie ten z Michałem - lekko wypeniany jakoś zjechałem ze szlaku za Hala Szrenicką siejąc postrach wśród turystów. Nie ogarniałem tego więc narty na plecy i ruszyliśmy w las.

Parę miesięcy później dotarłem wczesnym rankiem nad Koralową Ścieżkę. 





Było pięknie ale patrząc w dół odbyłem walkę wewnętrzną "nie zjadę stąd kurwa" na zmianę z "nie bądź, dupa zjedziesz".
Zjechałem a w zasadzie spadłem. Przy każdej próbie zakrętu (nie uczyłem się nigdy zjeżdżać na nartach!) gleba. Problemy zaczęły się gdy wjechałem w las - kolejne dzwony z drzewami skutecznie zniechęciły mnie do dalszej walki z wiatrakami. W plecaku miałem trampki, które założyłem i zbiegłem z nartami w ekspresowym tempie do Jagniątkowa na autobus - zdążyłem ;). 
Myślałem że romans z nartą po chwilowym zauroczeniu pryśnie jak mydlana bańka. Nic bardziej mylnego. Na spotkaniu organizacyjnym w sprawie kandydatów na ratowników górskich jak uderzenie młotem spada na mnie zdanie - za dwa tygodnie jest ostatni termin zdania egzaminu z jazdy na nartach. Ci co umieją zdadzą - ci co nie w dwa tygodnie już się nie nauczą. No to mam problem - moim zdaniem do ogarnięcia w 2 tygodnie. Przynajmniej tu w górach. We Wrocławiu trudniej - teraz jest kilkanaście stopni i wiosna a wkroczyła pełna parą. Na pomoc przychodzi genialna żona - skoro jesteś w Jeleniej idź jutro na narty!
Z trudem wyszarpane 90 minut spędzam na stoku. Wynająłem miłą instruktorkę i poznaję w końcu tajniki tego tajemniczego sportu. Szału nie ma ale umiem już zjechać tak aby się nie zabić.
Tydzień później znowu ląduje w kotlinie. Umówiłem się z GOPRowcem aby wtajemniczył mnie co będzie na egzaminie. Niestety rozchorował się. Z odsieczą rusza wprawiony narciarz, szef Tomka, Krzychu. Warunki dzisiaj były wyjątkowe - wszystko w chmurach a trasy kompletnie zalodzone. Spędziliśmy cały dzień piłując technikę, której nie mam. Rewelacyjny nauczyciel i ambitny uczeń zaowocowały kilkoma dobrymi zjazdami.  Fajna jazda z taką prędkością, że łzy lecą z oczu a lód osadza się na brwiach :). Podjęliśmy też próbę wyrównania rachunków z lat młodości z najbardziej stromym stokiem narciarskim Karkonoszy - ze Ścianą. Stroma, zalodzona, w chmurach robiła przepiękne wrażenie. Nachylenie takie, że w końcu pojawił się strach - inny niż ten nad Koralową Ścieżką ale jednak strach. Na pierwszym agresywnym skręcie wypina mi się narta. Chwilę tylko patrzymy jak znika we mgle. Masakra - znowu to samo w tym samym miejscu po 15 latach. Zdejmuję drugą nartę i biegiem w dół za Krzychem. Trawersuję las w myślach żegnając się już z nią. Krzychu zjeżdża niżej i nie wiem jakim cudem ale znajduje ją kilkaset metrów niżej na stoku. Drugi raz ta sama sztuczka na tym stoku. Ale jak to mawiają do 3 razy sztuka.

Pogoda łaskawa przy jednym z ostatnich wjazdów na górę odsłania się kołderka z chmur. To jedyne fotki z tego dnia



zalodzony i zadowolony 


Za 6 dni jadę na egzamin na kandydata na ratownika. Dam radę. W końcu szkoliłem się do tego latami ;).

1 komentarz: